BĄDŹ OTWARTY


Kiedy mój pobyt w Mysore dobiegał końca miałam poczucie spełnienia i wdzięczności. Był to dla mnie czas niezwykły i przełomowy. Wzbogaciłam się o nowe doświadczenia i znajomości.
Po pierwsze weszłam w poważny związek z jogą. Każdy dzień bez jogi wydawał mi się dniem straconym. Czułam, że w pewnym sensie już nie mogę bez niej żyć. Ale jak  już być uzależnioną to lepiej od rzeczy dobrych. 
Poza doświadczeniem niezwykłej pracy z ciałem, praktyka jogi w Mysore podziałała wychowawczo. Nie tylko nauczyłam się stać na głowie, ale również w tej głowie zaczęło się zmieniać na lepsze.
Po drugie: zakochałam się w Mysore. Robiłam rzeczy, które mnie uszczęśliwiały i to sprawiało że czułam się tam jak nigdzie indziej. 
Najlepiej było siedzieć na krawężniku, pić chai i obserwować życie ulicy. Karmić psa ciastkami, bo nic innego nie przychodzi ci do głowy i pies (prawdopodobnie wegetarianin) jest tak chudy, że nie możesz się powstrzymać. I po chwili słyszysz: te psy nie lubią ciastek. Rzeczywiście.
Albo mieć frajdę z jazdy skuterem lub rykszą.
Mówią że Indie są duchowe. Religia jest mocno wpisana w życie codzienne. 
Na każdym kroku ktoś gdzieś odprawia pudżę. Indusi wierzą totalnie. Nigdzie indziej nie jestem tak bardzo religijna jak w Indiach.
Indie to dla mnie swojego rodzaju terapia: zapachem, kolorem, smakiem. I oczywiście jogą.
To co sprawiło, że w Indie mnie urzekły to, że wydają się być jakby niedokończone. Tam jest potencjał. Przestrzeń na nowe. Ruch. 
Nasza część świata w porównaniu wypada trochę jak muzeum, w którym wymienia się tylko ekspozycję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *