Indie przychodzą w pakiecie


Kiedy jechałam pociągiem do Bombaju czułam, że nie jest ze mną dobrze. Byłam słaba i cały czas odczuwałam dyskomfort w brzuchu.
Był plan żeby kilka ostatnich dni pobytu w Indiach zakończyć zwiedzaniem Bombaju. Skończyło się na przymusowym pobycie w  pokoju hotelowym. Stało się jasne, że coś złapałam i nie było to zwykłe przeziębienie. Myślałam tylko o tym, żeby jakoś dostać się do domu. Coś we mnie siedziało. I najwyraźniej chciało do Europy.
W Bombaju było bardzo gorąco, temperatura potęgowana była przez wszechobecny beton. Czułam się jak byłabym wewnątrz piekarnika z termoobiegiem. Jak tylko znalazłam się na zewnątrz natychmiast ogarniała mnie nieodparta tęsknota za pomieszczeniami klimatyzowanymi.
Byłam szczęśliwa kiedy znalazłam się na lotnisku. Byle jak najszybciej do Europy, byle do domu.
Mimo, że mój bilet lotniczy wskazywał na coś innego, na lotnisku obsługa poinformowała mnie że dzisiaj żaden samolot  do Paryża nie wylatuje. Nie dostałam powiadomienia o zmianie lotu? Nie. Koniec końców umieszczono mnie w samolocie z przesiadką w Amsterdamie, port docelowy w Warszawie.
W Warszawie pan taksówkarz, po tym jak dowiedział się że wracam z Indii, opowiedział mi historię o swoim znajomym, który przywiózł amebę z Indii i nie przeżył. Hmmm…może to ameba i skończę tak samo? Było mi wszystko jedno. Trudno, nawet jeśli tak, to przynajmniej widziałam Indie.
W pociągu do Katowic zobaczyłam Ryśka z Klanu. Jeśli to zwidy, to mogłoby być trochę lepiej.
Ono cały czas tam było. Ciekawe jakie zwierze egzotyczne właśnie przemyciłam do Polski? Ciekawe czy nosi turban?
Po powrocie do domu zastosowałam kurację nalewką z orzechów włoskich produkcji mojego wujka. Na mnie podziałała zdecydowanie oszołamiająco, na nieproszonego gościa też, ale niestety na krótko. Odezwał się w sposób nie pozostawiający wiele do życzenia. Wizyta u lekarza stała się koniecznością.
Całe szczęście trzy dni kuracji antybiotykiem pomogły. Nigdy nie dowiedziałam się co to było. Szczęśliwie wróciłam do żywych.
***