Zacznij tam gdzie jesteś. Praktyka jogi.


Nigdy nie byłam zainteresowana aktywnością fizyczną. Mój kontakt z regularnymi zajęciami wychowania fizycznego zakończył się na drugim roku studiów. Później zdarzały się próby (najczęściej w ramach postanowień noworocznych) podejmowania aktywności: pływania czy aerobiku, ale szybko się kończyły. Byłam przekonana, że utrzymywanie odpowiedniej wagi ciała wystarczy, by być zdrowym i sprawnym.

Z upływem czasu stały brak aktywności fizycznej oraz praca w biurze sprawiły, że moje ciało zaczęło wysyłać sygnały ostrzegawcze.
Mięśnie, a szczególnie pleców były napięte i coraz częściej bolały.
I przyszedł najwyższy czas by coś z tym fantem zrobić.
Wiedziałam o istnieniu jogi. Wcześniej przeczytałam książkę na temat jogi, która bardzo mnie zainteresowała i na podstawie której próbowałam moich pierwszych asan (cud, że się nie zabiłam).
Akcję 'joga’ zaplanowałyśmy z moją ukochaną przyjaciółką, miłośniczką jogi. Zaczęłyśmy od rzeczy niezbędnej czyli zakupów: nabyłyśmy maty.
Następnie przez kilka kolejnych dni po pracy próbowałyśmy dzielnie dotrzeć na zajęcia. Tylko zamiast na jodze, lądowałyśmy w barze na kieliszku wina albo dwóch.
Ale jednego dnia w końcu się udało.
Początki nie były łatwe. Wydawało mi się że na każdych zajęciach podejmuję ponadludzki wysiłek. Odkrywałam jak bardzo jestem słaba i spięta.
Po zajęciach zawsze była nagroda: czasem wino w przyjaciółką a w domu ciepła kąpiel, aby ukoić zmęczone ciało.
Nie przestawałam. Z czasem poprawiało się moje samopoczucie i miałam satysfakcję, że tym razem się nie poddałam.
Jednego dnia pani, która zwykle prowadziła zajęcia jogi wyjechała i mieliśmy zastępstwo.
Wtedy właśnie po raz pierwszy zobaczyłam jogę w nowym świetle i  znalazłam mojego pierwszego nauczyciela jogi. Była to absolutna nowość dla ciała i umysłu. Od tamtych zajęć już nie chciałam praktykować jogi z nikim innym.
Z czasem do regularnych, tygodniowych zajęć stopniowo zaczęły dochodzić warsztaty weekendowe oraz samodzielna praktyka w domu.
Wiedziałam już, że nawet jeśli jestem bardzo zmęczona po całym dniu pracy, to joga przywróci równowagę i wygeneruje nową energię.
Oczywiście nie obyło się bez kryzysów ozdrowieńczych. Ciało nie używane latami czasem spinało się mocniej i mogło się wydawać, że joga wcale mu nie służy.
Dalej robiłam swoje. Pomiędzy mną a jogą powstała chemia.
Chciałam doświadczać jej coraz więcej. W ten sposób w mojej głowie coraz to częściej pojawiała się myśl o wyjeździe na jogę do Indii.
Zaczęłam szperać w internecie. Naczytałam się dużo strasznych rzeczy o Indiach (gwałcą, kradną i nie można tam dostać papieru toaletowego). Okazało się, że znalezienie odpowiedniej szkoły jogi wcale nie jest proste: szkół i nauczycieli jest całe mnóstwo, a Indie są ogromne.
Wtedy wiedziałam tylko tyle, że po pierwsze: chcę praktykować jogę i po drugie: niekoniecznie chcę trafić do jakieś sekty.
I to były wówczas jedyne kryteria jakimi się kierowałam, podejmując jakiekolwiek decyzje na temat wyjazdu.
W międzyczasie diabeł szeptał mi do ucha, że co to za pomysł z tą jogą i z Indiami. I że to niepoważne, że mam zostać gdzie jestem, bo później nie będzie do czego wracać. Za każdym razem odpowiadałam mu, że ma się zamknąć i że jedziemy razem.
Po kilku miesiącach poszukiwań postanowiłam, że zdam się na intuicję co do wyboru szkoły jogi i odważyłam się kupić bilet na samolot.
Niebawem podekscytowana, z tyłkiem pełnym strachu, w samolocie pełnym Hindusów wylądowałam na lotnisku w Bangalore.