Praktyka jogi. Wykorzystaj to co masz.


Pierwszy tydzień praktyki nauczył mnie zasady: nie ma że boli, idziesz i robisz.

Jeśli nie potrafisz czegoś zrobić, rób tyle ile potrafisz. Albo udawaj, że robisz. I rób to tak długo, aż się nauczysz.

Poranna praktyka była bardzo wymagająca.

Codziennie powtarzaliśmy ten sam układ asan. Niezmienny i niezmiennie arcytrudny i wymagający.

Żeby zrozumieć jak bardzo trudny, trzeba przez to przejść choć jeden raz. Naprawdę. 

Po praktyce asan siadaliśmy do pranayamy.

Ponownie do shali wracaliśmy popołudniu na wygięcia do tyłu.

Każde zejście z maty było dla mnie małym zwycięstwem i krokiem do przodu.

Praktykowaliśmy jogę w ciszy, odcięci od świata na zewnątrz.

Czasem rano z sąsiedztwa dochodziły zapachy przygotowywanego jedzenia, co rozpraszało i przypominało o pustym żołądku.

Shala, w której praktykowaliśmy była prostym pomieszczeniem.

Na ścianach shali znajdowały się tabliczki z napisami, które wtapiały się w umysł w trakcie praktyki: „Zachowaj ciszę”albo „Twoje nawyki kształtują twój charakter”.

Byli też Bogowie, którzy tam mieszkali. Codziennie rano dostawali świeże kwiaty i pudżę.

Rytm dnia całkowicie podporządkowany był jodze.

Rano joga, później przerwa od jogi, popołudniu znowu joga i nocny odpoczynek od jogi.

Tak sześć dni w tygodniu. Całe szczęście Bóg w Indiach też zdecydował się odpocząć siódmego dnia. Soboty były wolne.

Czułam, że jestem w niebie. Nie chodziłam do biura. Robiłam to, co kocham. Świeże kokosy były na wyciągnięcie ręki.

Do absolutnej pełni szczęścia w zupełności wystarczał chai i promienie słońca.

Czasem dobrze jest otworzyć się na pomysł, nie wiedząc dokąd cię on zaprowadzi. Byłam wdzięczna niebiosom i mojej fantazji ułańskiej, które zaprowadziły mnie do tego miejsca.